Samotnie na Kazalnicy








Samotna Kazalnica

Kazalnica i przełęcz pod Chłopkiem należy do trudniejszych szlaków górskich w tatrach. Dość często dochodzi tu do wypadków niestety również śmiertelnych. Popularnie w świecie wspinaczkowym nazywana Zerwą lub Amboną stoi dumnie nad Czarnym stawem pod Rysami. Opada ona do Stawu urwiskami o łącznej długości 400 m i wysokości 500 m. Szlak turystyczny jest wymagający i pewnie, dlatego nie gromadzi tylu zwolenników, co np. Kościeliska. Długo czekałem z myślami na dzień, kiedy zdobędę się na wejście na Kazalnice. Znajdą się ludzie, którym nie sprawia ona więcej trudności niż przejście się Krupówkami, ale też są wśród nas Ci, którzy nie byli tam ani razu ze względu na trudności. Przy dobrym przygotowaniu nie tylko fizycznym, ale też merytorycznym i odrobiną fantazji w głowie każda góra jest do zdobycia. Ważne by mieć głowę na karku a to niestety nie idzie w parze z niektórymi turystami.

                Od jakiegoś czasu zaraziłem córkę wyprawami górskimi i co mnie zdziwiło zaczęło się jej podobać. Owszem podczas długiego marszu padają hasła: Toto! Nie chce mi się! Tato Możemy odpocząć!:) Na szczycie jednak jest euforia i radość i wracają siły. Sam taki byłem, więc doskonale ją rozumiem.

                                             
Piękny wrześniowy dzień pewnego roku spędziliśmy na aklimatyzacji na szlakach doliny Kościeliskiej i Chochołowskiej. Czas mijał szybko, ale w dobrym nastroju. Przy kawie w schronisku Ornak padł wreszcie pomysł by wejść na Przełęcz pod Chłopkiem, oczywiście bez małej.Sandra ma już pojecie, co znaczy trudny technicznie szlak i jakie są zagrożenia, dlatego nie była zadowolona z mojego pomysłu.
                Pogoda tego dnia była dobra a szczyty czasami przysłaniały swe oblicze szarą chmurką. Podczas szosowania do Morskiego Oka córa, co jakiś czas pytała czy mam wszystko, czy mam radiostację, czy na pewno idę? Miała pewne obawy, ale nie powstrzymywała mnie zresztą nic by to nie dało.  Ogrom ludzi przy schronisku szybko zreflektował nas do podejścia nad tafle wody i tam był odpoczynek. Na Mięguszowieckim długo zaczepione były szare chmury, ale nic nie zapowiadało zmiany pogody. Po krótkiej przerwie postanowiliśmy podejść nad czarny staw gdzie mieliśmy się rozdzielić.

             Mała wyciągnęła nad stawem lornetkę włączyła radiostację i ruszyłem w górę. Chmurki na chwilkę pokazały przełęcz i doskonale widać było chłopka pokazałem Sandrze cel wejścia i założyłem Kask. Ktoś by pomyślał, po co Ci kask na szlaku turystycznym a ja na to: a Gdy turysta z góry niechcący zrzuci kamień nad tobą to będzie bolało bez kasku, co?...  W plecaku miałem rzeczy na każdą okoliczność. Ciepłe rzeczy, nieprzemakalne kurtki i spodnie. Folię termiczną latarkę i dodatkowa baterię itp. Samotność na szlaku ma swoje dobre i złe strony. Często lubię być sam gdzie można zatrzymać się na chwilę o robić … „nic”, ale dla bezpieczeństwa warto podróżować z kimś u boku.
Tutaj samotność była dość dziwne odczuwalna. Nieznajomość  terenu oraz brak wsparcia innych, czułem się nieswojo. W pewnym momencie spostrzegłem dwójkę turystów, którzy szli również w górę. Czuć było, że obydwoje odetchnęli, gdy okazało się, że nie SA sami na tym szlaku i ja również tak się czułem. Zaproponowałem podczepienie się do grupy i już nas było trzech wędrowców. Pokonywane utrudnienia wspólnymi siłami okazywały się łatwiejsze niż samotne zmagania.

             Jedna ze ścianek gdzie zabezpieczeń nie było i trzeba było polegać na swoich dłoniach i nogach nieco mnie zaskoczyła. Kompani podróży już nieco dalej, znikają w szarej chmurce, która nagle skryła nas w swoim chłodnym puchu. Ja po chwili znów zostałem sam. Skałka przede mną wyrastała nade mną na kilka metrów zaś pode mną była przepaść. Zacząłem mozolnie, lecz sensownie szukać oparcia dla nóg i rąk i mozolnie wdrapywałem się ku górze. Pamiętając, że muszę mieć zawsze 3 oparcia dokładnie sprawdzałem każdy występ skalny by przypadkiem nie złapać się ruchomego kamienia. Wisiałem tak chwilę, chmurka odeszła i jakby gumką zmazała moich znajomych, którzy już byli wyżej. Tak wisząc na ścianie spostrzegłem ze widać pode mną staw a ja niestety nie widzę podparcia na kolejny krok... Zastygłem a w głowie rozpętała się wojna. Trzymając się kurczowo występów skalnych powoli wpadałem w panikę…. Kurcze ani w dół Anie w górę... Cholera.. Nagle zaczął mi przeszkadzać kask. Potem coś mnie swędziało pod oczami…. Myślę kurczę, co jest?
                Te kilka sekund trwało całą wieczność. … Podświadomie zmusiłem się do skupienia i ogarnięcia się i zadałem sobie sprawę ze to jest niebezpieczne, dlatego szybko zamieniłem strach w skupienie bym, nie paraliżował tylko skupił na działaniu. Popatrzyłem w górę. Odchyliłem się nieco od skały i spostrzegłem wystający kawałek kamienia akurat na dłoń.  Zanim jednak tam się złapałem szybko zobaczyłem, co dalej by znów nie stanąć bez pomysłu. Znalazło się kilka miejsc gdzie mogłem postawić nogi i tym sposobem wyszedłem z opresji. Dość spocony, ale wyciszony podszedłem już grania Kazalnicy do znajomych. Dalsza droga już w mocnym skupieniu, ale tez z uśmiechem była znacznie łatwiejsza, ale urwiska z obu stron robiły wrażenie. Co jakiś czas córka na radiu się zgłasza by potwierdzić moja obecność. Bała się trochę i to zrozumiałe. Kilka chwil później już na przełęczy pożegnaliśmy z towarzyszami a słońce od słowackiej strony rozgoniło chmury razem z wiatrem i tedy powiedziałem przez radio, że jestem na górze i zaraz wracam.

                                       
Na szczycie błogi spokój. Kilku Słowaków popijało herbatę z termosu, kilku zapaleńców szło dalej na Mięgusza. Ja zaś odpoczywałem i zbierałem siły na trudniejszą rzecz, czyli powrót. Tak powroty są trudniejsze gdyż jesteś bardziej zmęczony, adrenalina już cię nie niesie tak jak w górę a każdy krok to mordęga dla mięśni gdyż muszą zatrzymać kilkadziesiąt kilogramów wagi.

                 Zejście zaczęło się spokojnie, chmurki znów nieco przysłoniły drogę dodając trochę dramaturgii. Wiedziałem ze trzeba się skupić i do grani kazalnicy doszedłem bez większych problemów, niestety znów samotnie, ale plusem była już znajomość terenu. Krótka przerwa na samej kazalnicy i dalej w drogę. Na radiu dałem znać ze już schodzę. Ku mojemu zdziwieniu znów znalazłem się na wcześniejszej ściance w podobnej sytuacji jak przy podejściu. Tyle ze zatrzymał mnie potężny hałas, który nieubłaganie się do mnie zbliżał.
Mówię sobie to jakiś żart? Teraz?  Zerknąłem wisząc w tym samym miejscu czy to coś nade mną się dzieje, ale na szczęście to nie to. Okazało się, że pode mną zawisł helikopter i zabiera rannego, który odpadł od skały. Mam nadzieję, że nic się jemu nie stało, ale moje położenie nie było wcale fajne.  Gdybym się osunął stałbym się idealnym materiałem na dobrego steka wpadając w łopaty śmigłowca. Znów musiałem się mocno trzymać aż mi palce drętwiałyby nie wpaść na śmigła. Po szybkiej akcji ratunkowej Wirnik odleciał i mogłem spokojnie schodzić w dół. Jak wisiałem na skałce córka przez radio pytała czy to po mnie?! Tato!!! Czy to po ciebie?!!!
Nie miałem jak odpowiedzieć wiec coraz częściej się pytała, co sprawiało ze miałem ochotę już zejść. Na dole pod skałką czekała turystka, którą zatrzymała wspinaczka i odpuściła posyłać na górę współpartnera wspinaczki. Doszedłem do nie niej i zaproponowałem ze ją odprowadzę do stawu by czuła się bezpieczna. Była przestraszona wiec nie protestowała i razem już na luzie szliśmy kilkanaście minut by dojść na krawędź czarnego stawu pod rysami. Usiadłem koło córki i żony, które czekały na mój powrót i po dłuższej przerwie postanowiliśmy schodzić już do schroniska na „ Pomidorówkę”.

             Po zasłużonym obiadku czekało na szosowanie do samochodu. Pogoda już była ładniejsza a słońce chyliło się ku zachodowi zmieniając krajobraz w piękny czerwony sen.
Samotne podejścia są niebezpieczne, ale mają też swoje plusy. Choćby sprawdzenie własnych umiejętności i próbę charakteru. Zawsze wiedziałem, że jeśli coś mnie przerośnie odpuszczę. Ważniejsze SA powroty nie same podejścia. Dlatego tez, gdy widzę, że nie jestem na to gotowy uczę się i analizuje a jak trzeba odpuszczam.  Samotne podejście na kazalnicę było wspaniałym przeżyciem i dało mi dużą lekcję.

Co bezie następne?

Sami zobaczycie.

Komentarze

  1. Super sie czyta.Proste slowa oddaja emocje.Przezywa sie każdy krok i chce sie jeszcze wiecej.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, mialam dwa razy szczescie wejsc na Mieguszowiecka przelecz pod Chlopkiem. Oba wejscia byly pelne emocji, zwlaszca na odcinku kazalnicy i w kominku z klamrami, gdzie okazalo sie, ze matka natura poskapiwszy mi wzrostu mocno utrudnila mi mozliwosc swobodnego wejscia... zabraklo paru centymetrow do klamry.... ku mojemu zdziwieniu nagle pojawila sie pomocna dlon i wciagnela mnie na krawedz komina... takie przejscia pamieta sie wiele lat....
    na zawsze zostaja w pamieci cudne widoki na gorze..... cisza i bezkres Tatr.... pelen spokoj.... rozumiem w pelni Pana emocje..... nic ponad gory.... pozdrawiam serdecznie i czekamy na wiecej relacji...... p.s. przepraszam za brak polskich znakow, mam tylko anglojeczyczna wersje oprogramowania w tej chwili.....

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem. Super ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Denali "góra która chciała mnie zatrzymać.

Gran Paradiso Aklimatyzacja przed Mount Blanc