Początki drogi
Początek.
Kiedy i jak narodziła się chęć podróżowania i
chodzenia po górskich szlakach?
To doprawdy dobre pytanie. Nie wiem. Pierwsze swoje kroki w górach, które
pamiętam stawiane były w tatrach lecz czy były one radością czy wymuszeniem
przez rodziców spędzenia wspólnych wakacji bo przecież sam nie możesz zostać w
domu gdy koledzy grają w piłę, strzelają z procy i szukają się po lesie w
podchodach J
Rodzice zabrawszy mnie na wycieczki po tatrach szybko stwierdzili że nieźle
radzę sobie w terenie w wieku chyba 13 lat stałem już na Rysach. Szkoła i nauka
….. taaa .. raczej zabawy na dworze i piłka
czy ewentualnie dokuczanie sąsiadom i nieodzowne wołanie przez okno:
Paweł do lekcji!!! na długo oddzielały czas wypraw wakacyjnych co sprawiało że zacząłem
tęsknić z lasem, ciepłym granitem i zapachem gór. Każdy wyjazd był zawsze
wielką przygodą pełną emocji i pysznej zupy pomidorowej w schronisku.
Zastanawiające jest, że za każdym razem wspomniana pomidorówa smakowała zawsze
coraz lepiej J.
Wielogodzinne wędrówki miały zawsze swój
zasłużony przestanek na zupkę.
Pewnego dnia w środku gorącego lata gdy słońce w zenicie wręcz rozpalało już i
tak mahoniową skórę szliśmy z rodzicami od murowańca w kierunku zielonego stawu. Otaczająca nas
przyroda , szum strumyku i zapach
powietrza były niesamowite. Bardzo dobrze mi się szło mimo upału. Miałem
chyba 11 lat jak mnie pamięć nie myli. Krótkie spodenki, jasna koszulka
przyklejająca się do pleców i czapeczka z daszkiem, wysokie brązowe buty dość
mocno zakurzone. Tak sobie szedłem J.
Doszliśmy w fajnym nastroju podziwiając majestatyczne góry wokół nas. Granitowe
kolosy niczym wielki mur stały nad nami i tylko białe chmurki szybciutko
muskały szczyty i uciekały jakby bały się potężnych strażników. Początkowo
białe lecz później nieco ciemniejsze chmurki pędziły niczym konie po niebie ale
jeszcze wtedy wydawały się niegroźne. Tafla zielonego stawu była jak
lustro odbijając każdy szczegół, kolor
jego przypominał wiosenna trawę. Jadłem kanapkę i popijałem ciepła herbatę
siedząc na miękkiej trawce, trochę kuła w tyłek ale chyba każdy tam siedział
mimo wszystko. Błogi stan udzielał się wszystkim obecnym turystom. Tak rozmyślając patrzałem na niebo.
Było piękne . W tej chwili potężny huk rozdarł spokój a w powietrzu czuć było
od razu niepokój. Ze strachu upuściłem kubek i szukałem przestraszonym wzrokiem
rodziców. Nic nie zapowiadało takich wydarzeń, sam nie rozumiałem, co się
dzieje bo nie leciały kamienie było słońce i wszystko wyglądało super. Co się dzieje? Nagle kolejny grzmot
przeszył powietrze. Byłem przerażony ale nie rozumiałem tego co dla innych już
zbierających się turystów było oczywiste. Nie czekaliśmy na rozwój wypadków
tylko od razu się zebraliśmy by udać się do bezpiecznego schroniska. Spakowałem
się w pospiechu i zacząłem maszerować do Murowańca. Następny potężny huk dodał
mi rozpędu i zacząłem biec. Pojawiły się błyskawice i
grzmoty prawie jednocześnie a fale uderzeniowe rozbijały się o skały nadając
większej dramaturgii. Byłem spanikowany do tego stopnia , że nie wiedziałem jak szybko się przemieszczam. Miałem przecież tylko 11 lat. Z nagle pojawiających się chmur nie padał
deszcz tylko kulki gradu które niczym igiełki ciskały po gołych nogach
sprawiając że strach łączył się z bólem
choć nie wiem czy bardziej się bałem czy po prostu bolało. Gdy tak biegłem
ilość deszczu z gradem była tak duża ze szlak kamienny zdawał się pływać razem
ze mną. Zaskoczony nagła zmiana pogody myślałem o tym by jak najszybciej dostać
się do schroniska. Jeszcze kilka zakrętów i na dół już widziałem dach, już
czułem zapach kuchni…
dopadłem drzwi i wcisnąłem się w tłum ludzi którzy już tam byli. Rodzice tuż za
mną.
W środku jakby oaza spokoju. Stojąc cały
mokry z szybkim oddechem zastanawiałem się dlaczego oni są wszyscy spokojni.
Burza, pieruny prawie zginąłem, tak wtedy mi się wydawało, a oni spokojnie piją herbatę
z rumem i grają w karty czekając na słońce. Jakby nic się nie stało. Udzieliło
mi się spokojne towarzystwo i nastrój i po przejściu burzy już wyszedłem na
zewnątrz bo chciałem wracać w to samo miejsce.
Czy to była ta chwila kiedy zrodził się
nowy zapaleniec ?
Lata mijały a moje doświadczenie rosło razem ze
zdobyciem Rys które udało się zdobyć 2 lata później i też na dwa razy gdyż
pogoda sprawiała kłopoty. Z powrotem kolejnych wakacji zacząłem zdobywać
takie szczyty jak orla perć czy Kazalnice ale nie brakowało tez wyjść na zachodnie długie trasy. Każde
wyjście okazywało się dobra lekcją, która miała wpływ na moje życie. Nie mniej
jednak z każdym wyjście jakoś bałem się
gór lecz strach przemieniał się w skupienie by nie popełnić błędu. Wiadomo że
dzieciaki nie maja świadomości że coś jest groźne dopiero z czasem zaczynami widzieć różnice. Trzeba pamiętać że
tamte czasy to młodzieńcze chwile a góry były dla mnie potężne.
Zacząłem doceniać powroty z gór bardziej niż same wyjścia na szczyt. Dziecięce
wyprawy zapoczątkowane przez rodziców miały wpłynąć na dalszą moją obecność w
górach. Powoli miały pojawić się samodzielne wyjścia i z miła chęcią jeszcze o
tym napiszęJ
Tak to był chyba początek moje górskiej drogi.
Komentarze
Prześlij komentarz